Rozdział 47
*Perspektywa Ellingtona*
Delly cały czas chodziła po wagoniku, a ten cały czas się przechylał. - Rydel przestań się tak denerwować i podziwiaj widoki. Napawaj się Paryżem... patrz! Widać stąd wierzę Eiffla. - Powiedziałem i pokazałem jej atrakcję, ale ona nawet mnie nie słuchała. Podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu co skutkowało tym, że dziewczyna się zatrzymała. - Słuchasz mnie? Nie denerwuj się... - Rzekłem jej cicho do ucha.
- Ale co jeśli już nie ruszymy? Jeśli będziemy musieli skakać ze spadochronu? A co jeśli w ogóle nas nie ściągną i umrzemy z pragnienia? - Cała Rydel... już widzi czarne scenariusze, obszedłem ją dookoła tak, że stałem naprzeciw niej. - A co jeśli... - Nie dałem jej skończyć, bo ją pocałowałem namiętnie, ale delikatnie. Ona mimo zaskoczenia szybko odwzajemniła to. Zagłębialiśmy się w nasz pocałunek i nie widzieliśmy świata poza sobą, pragnęliśmy tylko siebie. - Najnudniejsza atrakcja hm? - Wypomniała mi, a ja się lekko zaśmiałem.
- Tego nie przewidziałem, od dzisiaj jest to moja ulubiona. - Rzekłem i wróciłem do całowania mojej dziewczyny, zacząłem wkładać jej ręce pod bluzkę, a ona się nie sprzeciwiała, wręcz przeciwnie. Sama kierowała swoją dłoń niżej po moim ciele, aż dotarła do spodni...
- Ale co jeśli już nie ruszymy? Jeśli będziemy musieli skakać ze spadochronu? A co jeśli w ogóle nas nie ściągną i umrzemy z pragnienia? - Cała Rydel... już widzi czarne scenariusze, obszedłem ją dookoła tak, że stałem naprzeciw niej. - A co jeśli... - Nie dałem jej skończyć, bo ją pocałowałem namiętnie, ale delikatnie. Ona mimo zaskoczenia szybko odwzajemniła to. Zagłębialiśmy się w nasz pocałunek i nie widzieliśmy świata poza sobą, pragnęliśmy tylko siebie. - Najnudniejsza atrakcja hm? - Wypomniała mi, a ja się lekko zaśmiałem.
- Tego nie przewidziałem, od dzisiaj jest to moja ulubiona. - Rzekłem i wróciłem do całowania mojej dziewczyny, zacząłem wkładać jej ręce pod bluzkę, a ona się nie sprzeciwiała, wręcz przeciwnie. Sama kierowała swoją dłoń niżej po moim ciele, aż dotarła do spodni...
*Perspektywa Rikera*
Latałem przez kanały w TV kiedy nagle natknąłem się na glee... ostatnio często to puszczali. Sprawdziłem jaki to odcinek, był to już 5 sezon... dość szybko go wypuścili. Zauważyłem, że odcinek dopiero się zaczynał, więc postanowiłem go obejrzeć. - Ja wychodzę! - Wrzasnął Ross z korytarza i już po chwili drzwi od pokoju hotelowego zatrzasnęły się za nim. Pierwsza piosenka minęła, a na końcu zostało pokazane zdjęcie Cory'ego... przypomniałem sobie, że to był ten odcinek kiedy były trzy dni od pogrzebu serialowego Finn'a... szkoda, że nie umarł tylko w Glee. Wtedy sobie coś przypomniałem i wykręciłem numer do Lea'i. Miałem z tą dwójką dobry kontakt.
- No hej Lea. - Odezwałem się kiedy odebrała.
- Riker? Nie spodziewałam się twojego telefonu, co tam u Ciebie? - Spytała radosnym głosem.
- U mnie? W porządku, ale chyba to ja powinienem spytać jak ty się trzymasz. - Rzekłem niepewnie, nie wiedziałem czy jest gotowa, aby móc o nim rozmawiać, Lea zawsze była wrażliwą kobietą, a teraz straciła osobę, którą kocha...
- Jest dobrze. Żałuję tylko, że nie było Cię na pogrzebie Cory'ego. Pewnie chciałby, abyś się zjawił.
- Przepraszam, naprawdę, ale nie mogłem... dobrze wiesz, że trasa. - Powiedziałem smutno, przykro mi było z tego powodu, bardzo chciałem tam być, ale nie mogłem. - Obiecuję, że jak tylko wrócę do LA to odwiedzę jego grób. A teraz mam do Ciebie zasadnicze pytanie... wiesz już jak umarł? - Nastała chwila ciszy w słuchawce, ale ja też się nie odzywałem.
- Tak... podobno przedawkował. - Jej głos powoli się załamywał, a mi oczy się rozszerzyły.
- Ale on przecież z tym skończył. Nie miał problemów, ani powodów, aby brać! On wygrał z nałogiem, dał radę... po co miałby znów zażywać?
- Nie każdy umie wygrać... widocznie Cory tylko udawał, a ja... nic nie zauważyłam... - Jej ton się załamał i usłyszałem cichy szloch po drugiej stronie.
- Lea, to nie twoja wina. Przecież nie mogłaś nic na to poradzić. Przykro mi, że tak to się skończyło... przepraszam, że o to zapytałem. - Rzekłem ze skruchą w głosie.
- Masz prawo wiedzieć. Jest mi przykro, ale mój płacz nic nie zmieni, nic go nie przywróci do życia...
- Nie zawracam Ci już głowy. Trzymaj się Lea, bądź silna... dla niego. - Poczułem jak delikatnie uśmiecha się po drugiej stronie słuchawki i rozłączyła się już bez słowa, a dla mnie wszystko stało się jasne. Razem z Cory'm mieliśmy tego samego dealera, co za tym idzie... Ross na pewno się z nim spotkał, w jego pokoju musiało coś być co mnie do niego naprowadzi. Bez wahania wszedłem do pomieszczenia gdzie spał blondyn i szukałem różnych rzeczy, które mogłyby mi pomóc... znalazłem kilka zużytych strzykawek i buteleczek po narkotykach. - Wiedziałem. - Powiedziałem do siebie trzymając te przedmioty w rękach... szukałem jednak dalej, pod poduszkami, materacem, w szafkach, szufladach, łazienkach... nigdzie nic nie było i kiedy właśnie miałem wyjść zauważyłem jego telefon na szafce nocnej. Zaryzykowałem i sprawdziłem jego ostatnie rozmowy. Zapisał go sobie jako Louis... mało kreatywne. Przejrzałem ich rozmowy, było tam kilka sms'ów, ale zainteresował mnie jeden... z adresem. Od razu ubrałem kurtkę i wyszedłem z hotelu zamykając pokój na klucz, oraz zostawiając go w recepcji. Ruszyłem szybkim krokiem pod wskazany adres, była to ciemna ulica, ale nie zmieniałem kierunku. Wiedziałem, że im głębiej się zapuszczam tym jestem bliżej celu. Usłyszałem ciche szepty, nie umiałem ich rozróżnić dokładnie, ale nikogo innego tutaj być nie mogło prócz Louisa i Rossa. Podszedłem do ściany tak aby chłopacy mnie nie widzieli i słuchałem co mówią.
- Masz kasę? - Dealer był zdecydowanie bliżej mnie, jego głos był wyraźny.
- Mam, mam... spokojnie, a ty? Masz towar? - Zapytał.
- Ja nigdy nie zawiodłem swojego klienta. - Odparł, złość się we mnie zebrała. Co za gnój, udupił mi przyjaciela, jeszcze chce mi brata zabić?! No chyba go pojebało i to ostro. Wyszedłem zza ściany i wyciągnąłem gnata, którego schowałem za pasem... na 18 zrobiłem sobie licencję na broń, więc jest legalna... na razie.
- Odsuń się od mojego brata frajerze. - Powiedziałem przez zęby, a ten podniósł ręce i posłusznie się wycofał. - Co... zabiłeś Cory'ego i teraz chcesz dopaść Rossa? Myślałeś, że będę się temu przyglądał? Niedoczekanie twoje! - Wykrzyczałem mu w twarz.
- Co? O czym ty mówisz?
- Cory Monteith... mój kumpel, z którym przyszedłem do Ciebie pierwszy raz. On nie skończył ćpać, był twoim stałym klientem... a teraz co? Nie żyje frajerze i to przez Ciebie! - Czułem jak łzy zbierają mi się w oczach, ale nie ze strachu, tylko z bólu co nasilało moją wściekłość. Byłem gotowy nawet strzelić z tego pistoletu, ale nie chciałem tgo robić. Postanowiłem oddać strzał w ostateczności. - Masz się odwalić od mojej rodziny... znajdź se innych klientów, ale nikogo kogo znam. Zrozumiano? - W jego oczach widziałem strach, uśmiechnąłem się... wygrałem. On się bał.
- Riker... nie podejmuj pochopnych decyzji... - Starał się podejść do mnie.
- Nie zbliżaj się frajerze. - Rzekłem sucho, a Ross cały czas patrzył się to na mnie, to na niego. - Masz się odwalić ode mnie, mojej rodziny i moich przyjaciół... zrozumiałeś czy nie? - Kiwnął tylko twierdząco głową. - No... miło się z panem robiło interesy, a teraz Ross... wracasz do hotelu, a tam na moch oczach wyrzucasz wszystkie te pieprzone narkotyki. - Blondyn tylko poszedł w stronę tymczasowego lokum zespołu, a ja nie odwracając się od Louisa wycofałem się powoli. Kiedy już prawie wyszedłem z ciemnej uliczki schowałem gnata i ruszyłem do hotelu. Niedługo po całym incydencie spotkałem mojego młodszego braciszka. - Ross... pogadajmy. - Powiedziałem, a ten się zatrzymał.
- O czym? O tym, że celowałeś do człowieka z broni?
- Do człowieka, przez którego zginął Cory, a ty też mogłeś... nie chcę Cię stracić nie rozumiesz? Zresztą ta broń jest legalna, mam pozwolenie. Dopóki nie postrzelę człowieka nic nie mogą mi zrobić, więc nie złamałem prawa. - Rossa jakoś nie przekonało to. - Stary ja Cię chciałem chronić, nie możesz ćpać... wiesz jak ciężko jest się od tego uwolnić? Cory nie dał rady i teraz wszyscy wokół cierpią nawet jeśli to było jakiś czas temu...
_________
Tagże ten... rozdział... trochę taki do dupy wiem, ale czo tam... miała się polać krew, a przez memy się nie polała! [Nie pytać :D] Tak więc... zostały tylko 2 rozdziały do końca historii soooł... nie martwcie się 50 będzie taki długi, że opiszę w nim chyba najbliższych kilka miesięcy :3
Co do nexta spodziewajcie się go za 3-4 dni! Dobranoc koteczgi moje! :*
- Masz kasę? - Dealer był zdecydowanie bliżej mnie, jego głos był wyraźny.
- Mam, mam... spokojnie, a ty? Masz towar? - Zapytał.
- Ja nigdy nie zawiodłem swojego klienta. - Odparł, złość się we mnie zebrała. Co za gnój, udupił mi przyjaciela, jeszcze chce mi brata zabić?! No chyba go pojebało i to ostro. Wyszedłem zza ściany i wyciągnąłem gnata, którego schowałem za pasem... na 18 zrobiłem sobie licencję na broń, więc jest legalna... na razie.
- Odsuń się od mojego brata frajerze. - Powiedziałem przez zęby, a ten podniósł ręce i posłusznie się wycofał. - Co... zabiłeś Cory'ego i teraz chcesz dopaść Rossa? Myślałeś, że będę się temu przyglądał? Niedoczekanie twoje! - Wykrzyczałem mu w twarz.
- Co? O czym ty mówisz?
- Cory Monteith... mój kumpel, z którym przyszedłem do Ciebie pierwszy raz. On nie skończył ćpać, był twoim stałym klientem... a teraz co? Nie żyje frajerze i to przez Ciebie! - Czułem jak łzy zbierają mi się w oczach, ale nie ze strachu, tylko z bólu co nasilało moją wściekłość. Byłem gotowy nawet strzelić z tego pistoletu, ale nie chciałem tgo robić. Postanowiłem oddać strzał w ostateczności. - Masz się odwalić od mojej rodziny... znajdź se innych klientów, ale nikogo kogo znam. Zrozumiano? - W jego oczach widziałem strach, uśmiechnąłem się... wygrałem. On się bał.
- Riker... nie podejmuj pochopnych decyzji... - Starał się podejść do mnie.
- Nie zbliżaj się frajerze. - Rzekłem sucho, a Ross cały czas patrzył się to na mnie, to na niego. - Masz się odwalić ode mnie, mojej rodziny i moich przyjaciół... zrozumiałeś czy nie? - Kiwnął tylko twierdząco głową. - No... miło się z panem robiło interesy, a teraz Ross... wracasz do hotelu, a tam na moch oczach wyrzucasz wszystkie te pieprzone narkotyki. - Blondyn tylko poszedł w stronę tymczasowego lokum zespołu, a ja nie odwracając się od Louisa wycofałem się powoli. Kiedy już prawie wyszedłem z ciemnej uliczki schowałem gnata i ruszyłem do hotelu. Niedługo po całym incydencie spotkałem mojego młodszego braciszka. - Ross... pogadajmy. - Powiedziałem, a ten się zatrzymał.
- O czym? O tym, że celowałeś do człowieka z broni?
- Do człowieka, przez którego zginął Cory, a ty też mogłeś... nie chcę Cię stracić nie rozumiesz? Zresztą ta broń jest legalna, mam pozwolenie. Dopóki nie postrzelę człowieka nic nie mogą mi zrobić, więc nie złamałem prawa. - Rossa jakoś nie przekonało to. - Stary ja Cię chciałem chronić, nie możesz ćpać... wiesz jak ciężko jest się od tego uwolnić? Cory nie dał rady i teraz wszyscy wokół cierpią nawet jeśli to było jakiś czas temu...
_________
Tagże ten... rozdział... trochę taki do dupy wiem, ale czo tam... miała się polać krew, a przez memy się nie polała! [Nie pytać :D] Tak więc... zostały tylko 2 rozdziały do końca historii soooł... nie martwcie się 50 będzie taki długi, że opiszę w nim chyba najbliższych kilka miesięcy :3
Co do nexta spodziewajcie się go za 3-4 dni! Dobranoc koteczgi moje! :*
Biiistyyy *___* Dawaj next :3
OdpowiedzUsuńNie koncz na 50 :((
OdpowiedzUsuńRozdzial zajebisty <3
błagam, nie możesz skończyć tego bloga. Plissss....
OdpowiedzUsuńRozdział genialny. Czekam na next 'niecierpliwie'
<3 Karcia 546 <3