sobota, 28 czerwca 2014

One shot o III Wojnie Światowej

Elo! No to słuchając tak sobie nuty Kali - "Żegnaj", która opowiada o II W.Ś. to napadła mnie wena i to potworna, aby stworzyć shota o tej tematyce. Wyobrażacie sobie kiedyś R5 w mundurach? Nie? No to teraz was do tego trochę zmuszę, miłego czytania :)
_______________________________
Rok 2012, 29 grudzień.
Dzień zapowiadał się wspaniale, w LA jak zawsze było ciepło. Zszedłem około 10 na śniadanko, a tam co? Cała moja rodzinka z uśmiechami! Rydel od razu złożyła mi życzenia i dała urodzinowy poranny posiłek. - NALEŚNIKI! - Krzyknąłem uradowany i zacząłem pałaszować. Po tym reszta rodzinki mi też czegoś życzyła, aż wreszcie mogłem sobie spokojnie usiąść przed telewizorem.
- Do koncertu mamy 7 godzin, co robimy?
- Ja mam dzień lenia. - Oznajmiłem z uśmiechem, nagle dzwonek do drzwi zadzwonił. Rik pokazał mi, żebym otworzył je. Zrobiłem to, a tam duży prezent, nie widziałem kto za nim był.
- Wszystkiego najlepszego kochany! - Ten głos poznam wszędzie. Wziąłem od niej pudło, a ona rzuciła mi się na szyję.
- Laura! Myślałam, że nie przyjdziesz. - Odkleiła się ode mnie i spojrzała zła.
- Jak śmiesz mnie oskarżać o coś takiego? - Zaśmialiśmy się i znów przytuliliśmy.
- Dobra, dobra. Ja się idę ogarnąć, bo zostało nam niecałe 7 godzin, a co jak nie zdążę? Nawet nie wiem co mam ubrać! - Zmartwiła się Delly, a Rocky wybuchnął śmiechem. - Co tak rżysz?
- 7 godzin będziesz się malować, układać fryzurę i ubierać? - Spytał.
- Nie. To będą tylko wstępne plany. Lau gdzie Ness? Musicie mi pomóc.
- Już tu idzie. - Na te słowa szatynka weszła do domu Lynchów.
- Laura! Vanessa! Chodźcie mamy mało czasu! - Blondynka zawołała dziewczyny do siebie. Van przechodząc obok Rikera tylko go pocałowała namiętnie i poszła dalej. Blondasek widocznie był smutny, że tak krótko. Po około godzinie oglądania telewizji postanowiliśmy zagrać w butelkę. Ja kręciłem i wypadło na Rikera.
- Pytanie czy wyzwanie? - Uśmiechnąłem się złowieszczo.
- Pytanie proszę mój kochany braciszku. - Odrzekł z głupkowatym bananem na ryjcu.
- No dobrze. Ile lasek miałeś przed Van? - Zapytałem z czystej ciekawości.
- Ummm... 6. - Zrobiłem minę "AYFKM?" - No dobra... chwila... była Anabell, Anabeth, Anna, Anita, Barbara... - Wymieniał tak chyba z 30 minut.
- Dobra kumam! Dużo! Tylko skończ. - Graliśmy tak do około 14, wtedy przyszła Delly i pokazała się nam. Wyglądała... według Ell'a "wow". Chyba to jedyny przymiotnik na jaki było go stać. O 16 pojechaliśmy do klubu i mieliśmy ostateczne próby przed koncertem. Był to dość spory budynek, zmieściłoby się tu kilka tysięcy ludzi, ale komuś nie chciało się chyba drukować więcej niż 1000 biletów. W końcu nastała godzina 19.
- Co tam LA!? - Krzyknął Riker do mikrofonu, a fani piszczeli. Zaczęliśmy grać melodię do Pass Me By, gdy nagle ziemia się lekko zatrzęsła, my nie przerwaliśmy, ale spojrzeliśmy na siebie. Wreszcie do klubu wbiegł jakiś człowiek, cały we krwi, krzyczał i potem wreszcie padł. A do nas weszło kilkuset umundurowanych żołnierzy. Źrenice mi się rozszerzyły, zaczęli strzelać, a tłum się rozproszył. My też rzuciliśmy się do ucieczki, ale zobaczyłem małą dziewczynkę, którą ten gość miał już postrzelić, była zaraz przy scenie i płakała... pobiegłem jej na pomoc i zasłoniłem ją swoim ciałem, oberwałem w brzuch... potem była tylko ciemność...
Obudziłem się w szpitalu, poczułem to od odoru różnych leków i od razu usłyszałem charakterystyczne, równomierne pikanie. Otworzyłem delikatnie oczy i zobaczyłem zapłakaną siostrzyczkę obok mnie, brzuch mnie potwornie bolał. Uśmiechnąłem się do niej i uścisnąłem jej rękę. Ona od razu się ożywiła i rozpromieniła. - Błagam Cię! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! - Utuliła mnie, a ja nagle poczułem paraliżujący ból w okolicach brzucha, jednak nic nie mówiłem, bo ona była taka szczęśliwa. W końcu się odkleiła ode mnie. - Przepraszam, pewnie Cię to bolało.
- Nic się nie stało siostrzyczko. Ten ból to nic w porównaniu do tego jak miło jest widzieć Cię taką szczęśliwą. - Uśmiechnąłem się, ona też. - Rydel... co z tą dziewczynką? - Spytałem niepewnie.
- Ona? Przeżyła, nic jej się nie stało, Rocky ją wziął na ręce, a Rik zabrał Ciebie i cudem wszyscy uciekliśmy. - Kiwnąłem twierdząco głową na znak, że rozumiem.
 - A teraz powiedz mi kurna co się stało? - Nagle posmutniała, a jej oczy zaszły łzami.
- Ross... ja wiem, że to prawie niemożliwe, ale... wybuchła 3 Wojna Światowa. - Oznajmiła cicho, a ja zesztywniałem.
- Co? - Tylko tyle zdołałem z siebie wydusić.
- Ruscy i Niemcy wynaleźli ponoć jakąś broń, nie wiem o co chodzi. Postanowili wspólnie nas zaatakować, razem z Anglią i Polską.
- Co?! A my zagraliśmy tam takie wspaniałe koncerty! - Oburzyłem się i od razu tego pożałowałem.
- Panie Lynch, dostanie Pan wypis dopiero za tydzień. Na ten czas musimy przewieźć Pana do innej sali. - Oznajmił lekarz, wchodząc do mojego pokoju. Kilka innych doktorów wywiozło mnie, wtedy już nie widziałem Rydel przez tydzień...

*Rok później*
Dziś minął dokładnie rok od tego pamiętnego koncertu, od tamtych feralnych urodzin, w którym moje życie zmieniło się o 180 stopni. Teraz siedziałem w łazience i żyletką ciąłem sobie pierwszą w życiu kreskę... postanowiłem co rok w moje urodziny robić jedno cięcie, póki ten koszmar się nie skończy. Następnie zamierzałem sprawić, aby wszyscy pamiętali... Opłukałem ranę i zawinąłem bandażem, nic nie mówiłem rodzeństwu. Siedzieliśmy właśnie w jednej z naszych kryjówek. Nie było to jakieś zadupie i mieliśmy nawet przytulne mieszkanko, lecz codziennie o 6 wstawanie, aby uczyć się posługiwania bronią dawało się we znaki. Byłem zmęczony, miałem podkrążone oczy... to już nie ten sam Ross, który uśmiechał się zawsze kiedy mógł, nie byłem tym samym cieszącym się z życia nastolatkiem. Teraz byłem żołnierzem, który walczył o swoją Ojczyznę i starał się przeżyć. - "A kiedy będzie trzeba... pójdą na śmierć, jak kamienie przez Boga rzucone na szaniec." - Odezwał się Rocky, który stał w drzwiach łazienki. Oczywiście nie było już śladu po tym, że się ciąłem i teraz tylko martwiłem się samym sobą.
- Wziąłeś to z ciasteczka z wróżbą? - Powiedziałem nie odrywając wzroku od lustra.
- Nie. Z książki, miło by było, gdybyś również ją przeczytał.
- Nie muszę, znam każde zdanie z niej na pamięć. - W końcu udaliśmy się do salonu gdzie czekała reszta z mojej rodziny i kilku znajomych, którzy mieszkali z nami. - Co robimy?
- Generał zabronił nam wychodzić... - Oznajmił jeden z zebranych, który miał na imię Jonathan, był wysokim szatynem.
- A od kiedy ty się tak generała słuchasz? - Zaśmiał się Rocky.
- Róbcie co chcecie idę się przejść. - Rzekłem i udałem się na zewnątrz, czasem siedzenie wśród tych ludzi irytowało mnie. Żyli sobie tak beztrosko, a tutaj w każdej chwili może ktoś przyjść i nas rozstrzelać, a nie walczyliśmy na froncie tylko dlatego, że byliśmy ochroną dla miasta. Ja, ta zgraja i wielu innych szkolących się. Nie mogli zająć nas, więc nie mieli ważnego punktu strategicznego. Nagle ujrzałem moich znajomych kiedy stali nad jakąś dziewczyną i torturowali ją. Sama w sobie osobniczka płci pięknej była nawet ładna. Podszedłem do nich. - Co tam Alex? - Zapytałem kumpla.
- A nic... jedna z nich, na przeszpiegi pewnie przyszła. - Oznajmił i spojrzał na nią z pogardą, ona się bała i mamrotała tam coś po Polsku.
- Jesteś pewien? Szpiedzy zwykle nie wyglądają na tak bezbronnych. - Zauważyłem.
- To tylko pozory. Zabieramy ją do dowództwa? - Spytał brunet kumpla.
- Możemy, ale wolałbym się trochę pobawić nową zabaweczką. - Powiedział Joe, ten drugi, i uśmiechnął się jak stary zboczeniec.
- Mhm. Nie wiem co na to generał, ale rób co chcesz... - Zdziwiłem się słowami przyjaciela.
- Pozwolisz mu tak normalnie ją zgwałcić? - Spytałem dalej zszokowany.
- A czemu nie? Oni nie zasługują w ogóle, aby żyć. Ross pamiętam Ciebie rok temu, jaki byłeś uśmiechnięty i zadowolony z życia, a teraz przez takie suki jak ona. - Wskazał na dziewczynę. - Nie możesz cieszyć się tym co masz i musisz walczyć codziennie o życie we własnej Ojczyźnie! - Uniósł głos.
- Mimo wszystko, zostawcie ją, ja zabiorę ją do dowództwa. - Oznajmiłem po cichu, a Joe się wyraźnie wkurzył.
- Nie będziesz mi odbierał całej frajdy z tej chrzanionej wojny!
- Zostaw ją. Przeliterować? - Mój ton był spokojny, ale stanowczy. Kumple dali mi wolną drogę do dziewczyny, a szatyn przeklął kilka razy pod nosem. Podniosłem ową damę z ziemi i zaniosłem do siebie. - Jak masz na imię? - Zapytałem, ale ona milczała, miała zamknięte oczy i płakała. - Nic Ci nie zrobię, słowo harcerza. Co prawda nigdy nie byłem w harcerstwie, ale grałem w jednym odcinku Austina i Ally gdzie byliśmy na obozie harcerskim, więc to prawie to samo.
- Kate. - Szepnęła cicho, ale ja ją usłyszałem.
- Ross, miło poznać. - Uśmiechnąłem się do niej, a ona lekko otworzyła oczy i odwzajemniła mój gest.
- Na żywo jesteś wyższy niż w telewizji. - Powiedziała ochrypniętym głosem, zaśmiałem się i odstawiłem ją na ziemię.
- Domyślam się, że mnie znasz. - Banan nie schodził mi z twarzy, ona kiwnęła głową w celu potwierdzenia. - Niewiele w tych czasach ja i mój były zespół mamy fanów, ale miło, że jeszcze ktoś o nas pamięta. - Rzekłem i dopiero do mnie dotarło, że doszliśmy pod mój dom. Otworzyłem drzwi i zaprosiłem Kate do domu. - Hejka rodzinko. - Przywitałem się z nimi, a oni odpowiedzieli krótkie "hej", nawet na mnie nie patrząc. Udałem się z dziewczyną do łazienki. - Jakby co to mój pokój jest zaraz na prawo. Przyjdź do mnie jak już się ogarniesz. Dowództwo mnie zabije... - Ostatnie słowa dodałem szeptem i udałem się do siebie. Chwyciłem tam gitarę i zacząłem grać. Stare piosenki zespołu typu "Ready Set Rock" czy inne piosenki z tamtej ep'ki, a również naszą piosenkę o skarpetkach. Nagle do mojego pokoju ktoś wszedł, była to Kate. Nie zauważyłem, że minęła już sporo ponad godzina.
- Co grałeś? - Spytała.
- Stare piosenki. Nie mieliśmy czasu napisać nic nowego od rozpoczęcia tej wojny. - Kiwnęła głową ze zrozumieniem, a ja zacząłem grać nową melodię, które nikt nie znał...
- Co to za utwór? - Zapytała kiedy skończyłem.
- Nazwałem to "Forget Abou You". Nie chodzi w niej o konkretną osobę tylko stare czasy sprzed tej wojny... kiedy skończymy szkolenie wyślą nas na front. Boję się tego, ale kiedy będzie trzeba to chwycę za broń i będę walczył w imię Ojczyzny. - Powiedziałem, aż nagle do pokoju wbił Riker.
- Ross wychodzimy, nie wiem kiedy będziemy. Siedź tu i nie wychodź jasne? - Kiwnąłem głową i usiadłem na łóżku. - A cóż to za piękna dama?
- Kate. - Odparła, słychać było u niej ten akcent z Polski, Rik spojrzał się na mnie złowrogo, ale nic już nie powiedział tylko opuścił pokój.

Rok 2014, 14 marzec.
Minęło trochę czasu odkąd Kate z nami jest i wszyscy się do niej przyzwyczaili oraz przekonali. Ja za to zaprzyjaźniłem się z nią tak jak kiedyś z Laurą... dalej wspomnienia o niej bolą... umarła tego dnia na koncercie, dowiedziałem się dopiero po wyjściu ze szpitala. Rydel dopiero wtedy raczyła mnie poinformować o zaistniałej sytuacji. Podobno jakiś żołnierz z Niemczech trafił ją w serce... prosto w jej serce, które biło tylko dla mnie. Tak mi wyznała w ostatnich słowach, czyli w testamencie. Przekazała w nim wiele ważnych słów. A co z Ness? Załamała się po jej śmierci, ale dalej żyje, u siebie w domu. Rik codziennie do niej chodził, ale teraz to się zmieni... ciekawe czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę ten sam uśmiech u każdego z nas. - Hej Rossy żyjesz? - Oznajmiła szatynka, wyglądała podobnie do Lau. Uśmiechnąłem się kiedy pomyślałem o mojej przyjaciółce.
- Jeszcze tak. - Nasze szkolenie zakończyło się około miesiąc temu, a walka na frontach się zaostrzyła, więc do wojska brali również kobiety. Kate była szkolona w swojej ojczyźnie, ale podobno nie mogła znieść tego co zrobili i chciała odpokutować za wszystkie krzywdy wyrządzone nam. Była córką głównego stratega i miała wszystkie ich plany w małym palcu, a jej pomysły też były niczego sobie. Jednak również była bardzo dobrze wyszkoloną żołnierką... a miała zaledwie 20 lat...
- Będzie dobrze. - Pocałowała mnie w policzek, a ja się lekko zarumieniłem, na szczęście w tej ciężarówce, w której byliśmy nikt tego nie dostrzegł. Wreszcie pojazd zatrzymał się, a my wybiegliśmy z niego jak jeden mąż i rozpoczęliśmy ostrzał wroga. Zdziwili się nagłymi posiłkami, a było nas sporo ponad tysiąc, więc mieliśmy wtedy przewagę. Schowaliśmy się w rowach i co jakiś czas wychylaliśmy się, aby móc trafić w tych padalców. W oddali zobaczyłem coś ciekawego, nagle poczułem u siebie zapomniany już dawno błysk w oku. Podbiegłem tam, nie ukazując nawet włosa i wsiadłem do działka mechanicznego, oraz zacząłem strzelać we wrogów. Nie odzywałem się słowem, po prostu patrzyłem z uśmiechem jak każdy z nich po kolei pada na ziemię. W końcu naboje się tam skończyły, przekląłem pod nosem i zszedłem z tego. Patrzyłem na resztę mojego rodzeństwa, na Rikera i Rockyego, którzy atakowali z taką samą rządzą jak ja. Na Delly, która miała ból w oczach zawsze kiedy kogoś zabiła. Na Ell'a, z którego oczu nie mogłem nic wyczytać, a wszyscy w mundurach i kamizelkach. To dało mi dużo do myślenia... nigdy nie pogodzimy się z tym co się stało, już nigdy nie będzie tak samo. Przeżyliśmy to jak nasze państwo było oblegane i już nigdy nie będziemy tak samo szczęśliwi, żyjąc w strachu, że znów nas zaatakują.

Rok 2015, 29 grudzień.
To był już 3 rok wojen, trzecie cięcie na moim ręku. Znów byliśmy w domu po dwóch miesiącach walki na froncie, Riker praktycznie całe dnie spędzał u Van, nie dziwiłem mu się. Kochał ją... ja siedziałem właśnie w łazience i myślałem co dalej. Takim sposobem nigdy nie uda nam się wygrać. Nie lepiej odpalić rakiety i rozpierdolić te trzy państwa w drobny mak? Moje przemyślenia przerwała mi osoba wchodząca do łazienki. - Hej Ross, jak się trzymasz? - Spytała dziewczyna.
- Jak mogę się trzymać? Moja Ojczyzna od trzech lat jest atakowana mimo, że trzymamy tych idiotów z dala od granic państwa to nie możemy ich odeprzeć. Zajęli połowę Ameryki Południowej, nie możemy długo z nimi walczyć...
- A co jeśli, by wypuścić 3 rakiety na Niemcy, Polskę i Rosję? Nie mogliby dalej walczyć.
- Też o tym myślałem, ale to nic nie da... zresztą zniszczymy twój rodzinny kraj, a tego byś chyba nie chciała co? - Spojrzałem w jej oczy.
- No... pewnie jeszcze dwa lata temu szukałabym zemsty, ale teraz chyba jakoś się z tym pogodzę. - Nie kłamała.
- Dobra, nawet jeśli to nie mamy na to wpływu. O tym zadecyduje prezydent.

Rok 2019, 29 grudzień.
Wojna się skończyła! Udało się, wrogowie się wycofali, gdy ich broń masowego zniszczenia nie zadziałała. Zresztą rozmowy dyplomatyczne podziałały. Z tego względu Barack Obama ma zapewnioną prezydenturę chyba do śmierci. Jednak mi nie było do śmiechu. Oczywiście cieszyłem się z powodu końca, ale jednak... kogoś z nas w tej gromadce brakowało. Tęskniłem za Lau i na zawsze będę za nią tęsknił. Była moją siostrą. - Co jest Rossiu? - Zapytała Delly.
- Dalej tęsknię za Lau. Nienawidzę tego dnia.
- Ale to twoje urodziny.
- I siódma rocznica jej śmierci. - Odparłem i przytuliłem moją starszą siostrzyczkę. Bardzo ją kochałem i nigdy nie chciałem jej stracić. Gdybym mógł cofnąć czas to bym to zrobił, poświęcił swoje życie dla Laury.
- Wojny nie ma już od 3 miesięcy. Ross czy ty nigdy nie będziesz szczęśliwy?
- Jestem naprawdę szczęśliwy. Wiem, że Lau jest tam szczęśliwa, ale... ja po prostu nie umiem sobie poradzić z tęsknotą za nią. To tak jakbyś ty odeszła, albo ktokolwiek z was.
- Wiem Rossiu wiem, ona była dla Ciebie ważna, ale wiesz co? Ona jest z tobą, jest tutaj. Obok Ciebie, w tobie. Jest wszędzie i będzie tu na zawsze. - Po tych słowach znów mnie przytuliła. Zacząłem myśleć nad jej słowami, uśmiechnąłem się. Ona miała rację, przecież Laura tutaj jest i zawsze będzie, nic tego nie zmieni. Będzie w moich wspomnieniach i jest w moim sercu. - "Forever and ever." - Powiedziałem do siebie i uśmiechnąłem się szerzej, tak jak zawsze to robiłem. Mój stary uśmiech wreszcie wrócił na twarz. Usłyszałem coś jakby chichot Lau, ale wiedziałem, że to ona. Jej dusza stoi obok mnie i się patrzy z rozbawieniem na twarzy. Wróciłem do mojej licznej już rodzinki, którzy robili imprezę. W końcu mogłem normalnie żyć...